- Mamy szczęście, że w naszej sztuce nie istnieją bariery językowe, łatwo porozumiewamy się mową ciała. Dużo wędrowałem po świecie, chciałem poznać różne kultury i style tańca, te pierwotne, a nie wyuczone, w Indonezji, Afryce, Australii. Interesowały mnie kraje, gdzie taniec jest podstawą kultury, a nie sztuką luksusową jak w Europie - mówi choreograf Jiří Kylián w rozmowie z Jackiem Marczyńskim w Rzeczpospolitej.
Rz: Czy to prawda, że jako nastolatek zamykał się pan w swoim pokoju, włączał muzykę i tańczył godzinami? Jiří Kylián: Tak rzeczywiście było. Improwizowałem w tańcu tak długo, aż padałem z wyczerpania. Marzył pan wówczas o wielkiej karierze? - Jeszcze nie, ale wiedziałem, że chcę być choreografem. To prawda, że moim idolem był Rudolf Nuriejew, ale szybko zrozumiałem, że nie zostanę wybitnym tancerzem, a moje myśli, uczucia, idee mogę wyrazić wykorzystując innych tancerzy. Pierwszą choreografię opracowałem, gdy miałem 11 czy 12 lat, choć nie została ona nigdzie pokazana. W którym momencie zdecydował się pan wyruszyć z Czechosłowacji na Zachód? - Dopomógł mi przypadek. Do Pragi przyjechała delegacja brytyjskiego Arts Council (odpowiednik Ministerstwa Kultury), by uczestniczyć w otwarciu jakiejś wystawy rzeźby, ale w programie miała także wizytę w praskim konserwatorium i trafiła akurat na prezentację mojej studenckiej choreogr