Gdy przed czterema laty Olga Lipińska obejmowała warszawski Teatr Komedia, było w tym coś z wyzwania. Scena na ul. Sierpeckiej nie cieszyła się najlepszą opinią. Przytłoczona rutyną zespołu, osłabiona zamiłowaniem do tradycyjnych estetyk, miała jednak wierną publiczność. Jakakolwiek zmiana tego stanu rzeczy, przestrajanie sceny na inną wrażliwość i inny typ humoru, łączyło się z ryzykiem uszczuplenia widowni. Zabieg taki nigdy nie jest bezpieczny a w latach chudych, gdy coraz więcej teatrów ma lub miało problemy z widownią - nie mówiąc o problemach z zespołem - graniczy z zuchwałością. Lipińska podjęła jednak to ryzyko. Klucząc tytułami i obsadami, uzupełniając i wymieniając aktorów, zmieniła formułę Komedii na tyle, by coraz częściej myślało się o tej scenie jako o rzeczywistym teatrze Olgi Lipińskiej. Fredro zastąpił "Café Pod Minogą", Gałczyński "Wesele Fonsia". Folklor warszawski zapewne na tym stracił, teatr jednak zyska�
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Literackie" nr 7