Gdy mówisz: "Teatr Groteska", widzisz grupkę dzieci ostrożnie wchodzących na widownię. Tak, jest to teatr dla dzieci, lecz lalki, pacynki, marionetki i maski nigdy nie były w nim tylko łagodną ozdobą, atrakcyjnym opakowaniem. Zawsze były sednem opowieści - lekcją potężnej, nieuchwytnej iluzji, lekcją tajemnicy - pisze Paweł Głowacki w miesięczniku Kraków.
Gdyby zamknąć odbicie w lustrze, ustawić je na krześle taflą do świata, obok posadzić człowieka, który przed chwilą przeglądał się w tafli, a teraz patrzy przed siebie, daleko, najdalej? Co wtedy? Byłoby jak w jednej scenie "Wielopola, Wielopola" Tadeusza Kantora. Ten sam niepokój podwojenia. Dziwność jąkającej się przestrzeni. W "Wielopolu, Wielopolu" taka para się zjawia i trwa. Grany przez Stanisława Rychlickiego Ksiądz, a obok - jego kalka, powtórzenie, manekin. Ksiądz i sztuczny bliźniak Księdza, identycznie odziany, naturalnej wielkości, marionetka nie do odróżnienia od modela. Ksiądz i Księdza widmo, lecz realne jak Ksiądz. Ksiądz i trup Księdza? I tak można rzec. Na krzesłach, ramię w ramię, zapatrzeni w snujące się przed nimi łupiny pamięci Kantora, w inne figury i widma figur, w postacie i manekiny, w pląs lustrzanych odbić, w ten z ludzi i sobowtórów ludzi tkany teatr jąkających się zaświatów. Patrzą daleko, najdalej. Ksi