„Empuzjon” wg Olgi Tokarczuk w reż. Roberta Talarczyka, koprodukcja Teatru Śląskiego w Katowicach, STUDIO teatrgalerii w Warszawie i Instytutu im. Grotowskiego we Wrocławiu. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
Można spytać samego siebie – co ma wspólnego Olga Tokarczuk i Katowice, ale odpowiedź na to pytanie będzie tożsama z odpowiedzią na pytanie, co było pierwsze: empuzjon czy jajko. Odpowiedź brzmi: Robert Talarczyk. Bo właśnie Robert Talarczyk, reżyser pierwszej adaptacji scenicznej najnowszej książki noblistki i dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach, zabiera nas w podróż do Görberfsdorfu.
Twórcy podjęli się zadania dosyć karkołomnego – postanowili upchnąć kolanem ponad 400 stron powieści w niecałe dwie godziny spektaklu. Można spytać czy dobrze czy niedobrze, odpowiedź nie jest jednoznaczna. Dzięki takiemu zabiegowi udało się uniknąć pewnych męczących mielizn na których czasem osiadał powieściowy oryginał, ale jednak przez takie skrócenie wersja sceniczna sama sobie czasami wkładała kij w szprychy, a potem była zaskoczona dachowaniem; ale jak zawsze – po kolei.
Zgodnie z tekstem Tokarczuk śledzimy losy młodego studenta ze Lwowa – Mieczysława Wojnicza, który przyjeżdża do uzdrowiska w Görberfsdorfie, aby wyleczyć się z gruźlicy. Niestety pobyt w tym uroczysku przerywa iście niesanatoryjnie wydarzenie, czyli samobójstwo Klary - żony właściciela uzdrowiska, Pana Opitza. To spycha Wojnicza w stronę śledztwa wyglądającego jak zaczerpnięte z co lepszych odcinków Scooby Doo – okazuje się, że co roku w listopadzie ginie w miasteczku jakiś mężczyzna. Kiedyś miejscowy, ale ostatnio głównie są to kuracjusze.
Dzięki takiemu zawiązaniu się fabuły mamy szansę obserwować snujących się po Görberfsdorfie kuracjuszy, którzy przy nalewce z grzybów rozprawiają między sobą o tym jak bardzo mężczyźni są nadludźmi nad kobietami i jak bardzo kobiety to inny gatunek, podległy i głupszy względem mężczyzn. Niezwykle komicznie to brzmi, gdy mówią o tym słabi mężczyźni, trzęsący się na nogach, ostatkiem sił chwytający się życia. Bardzo mocno widać jak strasznie tak naprawdę boją się kobiet i jak bardzo nie pasuje im nowy porządek świata, w którym wszystko powoli zaczyna odnajdywać swoje właściwe miejsce (np.: stare patriarchalne dziady w sanatorium, pozbawione głosu). Podobnie jak w książce Tokarczuk, możemy odnieść się do tego jak bardzo obecnie niewiele się zmieniło w mentalności niektórych panów i jak tożsamych z przebrzmiałymi starymi sloganami argumentów używają obecnie.
Spektaklowi, pomimo odcięcia sporych części tekstu Tokarczuk, nie udaje się uciec od poniekąd nużących dłużyzn, bo o ile wymyślne rozmowy między kuracjuszami są frapujące za pierwszym razem, to powtarzane w kółko bzdurne tezy zaczynają być nawet nie tyle nudne, co właściwie irytujące. Poza tym mam wrażenie, że adaptacja Talarczyka odrobinę rozjeżdża się i nie wie w którą stronę chciałaby iść, bo nie ma w niej żadnego napięcia, które trzymałoby widza na miejscu. Nie mamy tutaj w pełni zrealizowanej intrygi i śledztwo obchodzi nas dokładnie tyle ile zeszłoroczny śnieg – czyli nie bardzo (chyba, że mówimy o „Śniegu” Szydłowskiego z Łaźni Nowej, to ten nas obchodzi bardzo, bo to przyzwoity spektakl). Nie ma tutaj również za grosz horroru, który mógłby zostać nadbudowany na całej fabule „Empuzjonu”, brakuje też całej filozoficznej otoczki i błyskotliwości, żeby w pełni wyśmiać strach mężczyzn przed kobiecością i kobiecą mocą i zamienić ten spektakl w swoisty esej sceniczny.
Jest jedna droga odczytania tego spektaklu, która bardzo dobrze się udała Talarczykowi. Przez cały czas trwania „Empuzjonu” pobrzmiewał mi w głowie cytat z „Antychrysta” Larsa von Triera – „natura to kościół szatana”. Ten spektakl bardzo dobrze realizuje się w kontekście mściwości natury i tego, jak kiedyś przyroda odbierze sobie z nawiązką wszystko to, co my jej wyrwaliśmy, a także przez temat kobiecej siły, którą w finale, pod postacią Empuzy, możemy rozumieć właśnie jako tę dominującą moc natury nad człowiekiem. To wrażenie dodatkowo potęguje fenomenalna scenografia Katarzyny Borkowskiej (zwiewne pawilonowe okna uzdrowiska, mistyczny omszały kamień na środku sceny, wszystko skąpane w soczystej zieleni), która w połączeniu z wizualizacjami przedstawiającymi bory tworzyła immersyjną kapsułę i przenosiła widza tak doskonale do leśnych polan i ścieżek, że niemal momentami czuło się w sobie w środku zapach mokrego mchu i leśnej zgnilizny – tej właśnie przeważającej mocy, która zabiera to, co jej się należy i nie pyta nikogo o pozwolenie.
Na specjalne wspomnienie zasługuje Mateusz Znaniecki, który grając Klarę Opitz zakotwiczył się w mojej pamięci na długie tygodnie. To, ile w tej postaci zmieścił neurozy, ile strachu, ale też jak wiele grozy, robi piorunujące wrażenie. Bardzo dobrze balansuje na granicy zamierzonej śmieszności, jest miękki, ale też w mgnieniu oka potrafi zmienić się w zjawę z piekła rodem. Ogromne brawa.
Po skończonym spektaklu w mojej pamięci pozostaje jeszcze muzyka Wojciecha Kilara, wybornie podbija napięcie i grozę panującą w sanatorium.
Podsumowując, otrzymaliśmy spektakl z pewnymi problemami, nierównym tempem i stojący cały czas w rozkroku pomiędzy filozoficznym esejem a próbą stworzenia wizualnie wysmakowanej opowieści dla wszystkich. Brakuje mi troszkę odwagi w tym wszystkim, bo to co się dzieje na scenie jest cały czas letnie, takie żeby za bardzo nie urazić pomimo swojego tematu, ale też żeby było trochę na wesoło i z uśmieszkiem (absurdalnie na siłę komiczna i zupełnie przestrzelona scena samobójstwa Klary). Fani książki raczej wiedzą co mogą dostać i raczej moim zdaniem będą zadowoleni z takiej wizji wydarzeń w Görberfsdorfie, bo mimo wszystko spektakl zawiera w sobie główne tezy powieści. Osoby, które odbiły się od książkowego „Empuzjonu” najpewniej odbiją się też od jego scenicznej wersji. Co z ludźmi takimi jak ja, którym powieściowy pierwowzór jest zupełnie obojętny? Niespodzianka – zostałem zupełnie niewzruszony wizją Talarczyka. Może to po prostu nie był spektakl dla mnie? Nie wiem.
Wiem jedynie co ma wspólnego Olga Tokarczuk i Katowice oraz co było pierwsze: empuzjon czy jajko.