Agnieszka Glińska uważana jest za zdolną reżyserkę. Pracuje dużo, wystawia często. Kochają ją aktorzy, kochają widzowie, kochają nawet wszechwiedzące komisje, które w ubiegłym sezonie nagrodziły jej "Bambini di Praga" Feliksem za najlepsze przedstawienie teatralne w Warszawie. I teraz muszę wyznać rzecz straszną: ja Glińskiej nie kocham. Co więcej, ze spektaklu na spektakl coraz bardziej Glińskiej nie lubię i nadzwyczajnie denerwują mnie zachwyty nad jej nijakim teatrem. Jak zwykle w Polsce stroi się bulwar w szaty sztuki. Zęby bolą od patrzenia. "Bambini di Praga" było najlepszym spektaklem zeszłego sezonu na podobnej zdaje się zasadzie, jak polska telewizja publiczna została najlepszą telewizją w Europie. Oglądalność wysoka, jakość żadna. Do tego Hrabala spowito w oparach studyjnych poszukiwań. Cały zespół, by lepiej zrozumieć istotę pisarstwa autora "Bambini di Praga", udał się nad Wełtawę chłonąć couleur local. Mam na
Tytuł oryginalny
Podróbka
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 23