Jakiś ożywczy prąd powiał przez naszą scenę. Dwaj dyrektorzy emigracyjnych teatrów pp. Wojtecki i Rewkowski powiedzieli sobie widocznie: - dosyć jednej ponurej makabry, trzeba się trochę pośmiać! Zaczęło się to od "Oficera Gwardii". Potem uśmiechnęło się do nas "Szczęście od jutra". Z kolei przemknął przez scenę w "Ognisku" "Pociąg do Wenecji", poruszany atomowym zaiste paliwem śmiechu Dygatówny, Wojteckiego i Ruszały. Teraz - czwarta premiera z tegorocznej udanej serii: "Podróż poślubna". W programie i na afiszu podano przy tytule jako objaśnienie, że jest to wiedeńska operetka. Ale gdyby nawet nie było objaśnienia, umiejscowiłbym ten rozśpiewany żart sceniczny gdzieś nad Dunajem, w Wiedniu, albo w Budapeszcie. Istnieje, widać, jakiś nieśmiertelny "Genius loci", który wywiera swoje piętno na wszelkiej twórczości człowieka. Niby sytuacje są te same i te same powikłania co w setkach innych komedii bulwarowych, a jednak jest w tym w
Tytuł oryginalny
PODRÓŻ POŚLUBNA
Źródło:
Materiał nadesłany