Podobnie jak koszalińska prapremiera sprzed dwóch lat poznańska inscenizacja sztuki Słobodzianka pozostawia niedosyt. By użyć metafory muzycznej: twórcy spektaklu zdołali zagrać melodię, czyli przedstawić ogólny sens historyjki o kowalu, który założył się z diabłami o swoją młodość. Ale Słobodzianek dla tej bajki z niebłahym morałem stworzył całą partyturę, w której słowa brzmią, a w zdaniach nietrudno wyczuć rytmy i harmonię. Na tę dźwiękową sferę tekstu reżyser przedstawienia pozostał głuchy. W efekcie świat argentyńskiego folkloru, z którego wywodzą się bohaterowie Słobodzianka, w spektaklu Teatru Polskiego nie tyle fascynuje, co irytuje egzotyką. Robert Więckiewicz w roli tytułowej wiele zrobił, by wzbudzić sympatię dla losu biednego kowala, którego po śmierci nie chciało przyjąć ani niebo, ani piekło. Ale po obejrzeniu widowiska można by za poetą zapytać: "Czy instrument niestrojny? czy się muzyk myli?".
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr" nr 3