- Wszystko dobrze, tylko czemu ten tytuł taki długi? - takie pytanie padło podczas konferencji prasowej poprzedzającej premierę "Honorificabilitudinitatibus, tudzież nośpłatów a zbijobruków i tym podobnej rasy, czyli historii domniemanej prostym rymem opisanej". Autorzy spektaklu skrótów nie przewidują, wrocławska publiczność ma czas do 28 grudnia na opanowanie tej nazwy, jedynie przy wypisywaniu zaproszeń sekretariat operetki pozwala sobie na małe uproszczenie: "Honori....".
Pochodzenie tytułu jest wielorakie i złożone. "Nośpłaty a zbijobruki i tym podobna rasa" to określenie pochodzące z pamiętnika Michała Błażejewskiego, znanego jako student ze Stęszewa. Najdłuższy i przysparzający najwięcej problemów wyraz "honorificabilitudinatibus" jest pochodzącym ze "Straconych zachodów miłości" Szekspirowskim określeniem, którym błazen określił osobę w danym momencie obsypywaną zaszczytami. Słowo łączy w sobie ironię i patos, poezję i historyczną tajemnicę. Taki ma być najnowszy spektakl wrocławskiej operetki, tyle, że zaszczytami będzie się w nim obsypywać nie osobę, ale miasto - Wrocław. W przedstawieniu znajdzie się legenda o kamiennej głowie w budowli katedry, o parze kochanków w katedrze, Anioł Ślązak, Wit Stwosz, a Gal Anonim wytłumaczy, dlaczego nie mogliśmy poznać jego nazwiska. Spektakl zacznie się prologiem, umiejscowionym w 1945 roku, kiedy Polacy i Niemcy wspólnie zaśpiewają refren "Nie ma naszego