Więcej zwykłego życia, mniej patosu - taki kurs bierze Teatr Współczesny.
"Nasze miasto" Thorntona Wildera to już druga w tym sezonie w Teatrze Współczesnym sztuka o przemijaniu, po spektaklu "Przy stole" opartym na jednoaktówkach Tadeusza Różewicza i tego samego Wildera. Maciej Englert trochę na przekór współczesności, która wciska się na scenę drzwiami i oknami, powrócił do zwyczajnego życia, na które składają się świty i zmierzchy, śluby i pogrzeby, poranne parzenie kawy i wieczorne próby chóru parafialnego. Nie on jeden: niedawno "Nasze miasto" pokazał Teatr TV, a przez polskie sceny przetoczyła się fala inscenizacji czechowowskich, przede wszystkim "Wiśniowego sadu". Tak jakby teatr, schodząc z narodowego piedestału, w tematach egzystencjalnych odnalazł swoją szansę. Atrakcyjność spektaklu we Współczesnym polega na jego umowności. Wilder umieścił akcję swojej sztuki w teatrze, a narratorem uczynił Reżysera, który inscenizuje trzy dni z życia prowincjonalnego amerykańskiego miasteczka, a czasem wchodzi w