Pochwały dla irlandzkiego "Kaleki"
Glińska to reżyser kochający aktorów!
Kowalski i Olszówka - wielkie brawa!
Zukerman i Eva Marton nieco rozczarowali...
Wesolowski nada nowy wyraz "Mandarynowi"
Zapasiewicz i Sawicki piszą do siebie listy "Dulska" porażką reżysera...
W Romie znowu operetka!
Wielka to dla widza przyjemność, jeśli wychodzi z teatru zachwycony przedstawieniem bez żadnych "ale". Jeśli satysfakcjonuje go i sama sztuka, i jej przekład, i inscenizacja, i aktorzy, krótko mówiąc - jeśli nie ma się do czego przyczepić, choćby nawet chciał. Takie szczęśliwe sytuacje zdarzają się, niestety, bardzo rzadko, należy je zatem z należnym szacunkiem odnotowywać, co też niniejszym czynię, odnotowując "Kalekę z Inishmaan" Martina McDonagh, w warszawskim Teatrze Powszechnym. Zdaję sobie sprawę, że tytuł nie jest zachęcający, a i autor, niespełna trzydziestoletni londyńczyk pochodzenia irlandzkiego, zupełnie u nas nieznany, może nie wzbudzać zaufania. Dodam więcej: akcja sztuki rozkręca się powoli, jak na dzisiejsze tempo, zresztą akcja w ogóle nie jest tak bardzo istotna. Ot, na jednej z irlandzkich wysepek kręci film ekipa z Hollywood, więc z okolicznych wiosek zjeżdżają się chłopcy i dziewczęta w nadziei, że dostaną w ty