Zapytano niegdyś dwóch amerykańskich kosmonautów jaki film zabraliby ze sobą na pokład księżycowego pojazdu. Odpowiedzieli, iż "Pół żartem, pół serio" B. Wildera. Sądzę, te znalazłoby się niemało osób w kraju, które w analogicznej sytuacji wskazałyby: "Za ścianą" K. Zanussiego. Ten skromny zrealizowany jakby przyciszonym głosem film zajmuje w naszym kinie, jak się zdaje, miejsce specjalne. I nie tylko dlatego, że reprezentuje gatunek najbardziej chyba przez widzów lubiany - film psychologiczny, który jednak w Polsce nie wypracował sobie większych tradycji (ile rocznie powstaje pozycji tego typu - jedna, dwie?).
Po prostu Zanussiemu udała się rzecz dość rzadka: zrobić film uniwersalny o ludzkiej samotności, nieprzystawalności do ogółu, bezradnym szamotaniu się w poszukiwaniu jakiejś więzi z ludźmi. A jednocześnie jest to utwór o odwiecznej tęsknocie człowieka do przyjaźni i miłości i o ponoszeniu klęsk. Myślę zresztą, że można byłoby doszukać się w nim jeszcze wielu innych płaszczyzn do interpretacji - jak choćby dwa modele "kariery" czy tak interesująco zarysowana warstwa obyczajowa. Reżyser przedstawił utwór, który można czytać na wiele rozmaitych sposobów i w którym każdy z nas znajdzie pytania bezpośrednio skierowane do siebie W tym jego siła i wielkość. Film pokazany po raz trzeci nie tylko przecież nie stracił nic ze swej wartości, ale jeszcze potwierdził swoją klasę. Zwróćmy przy tym uwagę, że przypomnieniem filmów Zanussiego nasza TV przygotowuje widzów do spotkania typu "Sam na sam", drugiego z nowego cyklu programów publicy