Frljić nie chce obrażać polskiej flagi, ani religii, bo chyba wie, że to nie ma większego sensu. Chce, za pomocą znaków teatralnych, które są fikcją, zwrócić uwagę na globalne problemy polityczne i skłonić widzów do przemyślenia tych spraw. Zatem nic w tym spektaklu nie zbezczeszczono, nikt nie powinien poczuć się obrażony, za to wszyscy powinni czuć się wezwani do myślenia na temat tego co właściwie zobaczyli - pisze Stanisław Godlewski.
Zacznę od dość popularnej anegdoty, którą bardzo lubię. Amerykański uczony, badacz kultury wizualnej, William J. T. Mitchell przytacza ją w swojej książce "Czego chcą obrazy?". Znajomy Mitchella, również profesor, prowadził zajęcia ze studentami na temat funkcjonowania obrazów w kulturze. Studenci z oporami zgadzali się na tezę, że obrazy czegoś od nas chcą, że mogą działać, że mają na nas, ludzi, jakiś wpływ. W związku z tym kolega Mitchella zadał studentom zadanie domowe: należało znaleźć zdjęcie własnej matki i wydrapać jej oczy. Oczywiście, nikt nie potrafił tego zrobić. Bardzo lubię tę historyjkę, bo pokazuje, w jaki sposób znaki nami rządzą. Na zdrowy rozum nie ma przecież nic dziwnego w tym zadaniu dla studentów - wykładowca nie namawia do wydrapania oczu prawdziwej matce, tylko zniszczenia fragmentu zdjęcia. A co to właściwie jest zdjęcie? To tylko kolorowy kawałek papieru lub, bardziej współcześnie, plik jpg. A jednak