Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że nie czuję się znawcą teatru i wszystko co tu napiszę, będzie moim subiektywnym odczuciem. Nie podejmę się analizy "Wymazywania", ani nie chcę streszczać jego fabuły, przesłania czy sensu. Podejmę w zamian próbę oddania szczególnego stanu psychicznego, w jakim się znalazłam, oglądając w Teatrze Dramatycznym spektakl w reżyserii Krystiana {#os#1116}Lupy{/#} na podstawie powieści Thomasa Bernharda. Wieczór pierwszy. Zgasły światła. W ciemnościach dochodziły do mnie szmery widowni, cichy kaszel, czyjś stłumiony śmiech, szepty. I potem scena. Wyraźnie pamiętam taki obraz: rodzina siedząca przy stole, urywane rozmowy, strzępy wspomnień - i cisza. Szczupłe plecy siedzącej tyłem do widowni Jadwigi {#os#307}Jankowskiej-Cieślak{/#}. I nagle Piotr {#os#801}Skiba{/#}, grający główną rolę, zrywa się ze swojego miejsca u szczytu stołu i wyrzuca w górę biały talerz. Talerz szybuje w powietrze,
Tytuł oryginalny
Po premierze
Źródło:
Materiał nadesłany
Didaskalia nr 42