Im dłużej myślę o Bachantkach Krzysztofa {#os#8022}Warlikowskiego{/#}, tym wyraźniejszych barw nabierają zapamiętane piękne obrazy, które - niby dobre malarskie płótna - rozwinąć można w opowiadane sobie szeptem historie. Chrzęst skórki świeżego chleba przeciwstawiający się boskim namowom kręconych palcem mokrych jasnoblond loków. Próba schwytania boga w polerowane powierzchnie lusterek i tajemnicze hierogłify, które pojawiają się i znikają jak na kończącej się filmowej taśmie - kuszący naddatek światła i kształtu. Mężczyzna w kobiecej sukni przetłumaczony na inny wymiar... Lecz wiem zarazem, że wzmagająca się żywość barw powracających do mnie scenicznych obrazów kłamie temu, co było prawdziwą istotą teatralnego doświadczenia. Doświadczenia, które wiązało się z innym przeżywaniem czasu - nadal bardzo cielesnym, ale zapisanym w innym rytmie. Przecież bachiczny szał gotowiśmy raczej utożsamiać z nagłym zawrotem głowy, przy
Źródło:
Materiał nadesłany
Didaskalia nr 42