Dawno, dawno temu, w 1988 roku, Jerzy Grzegorzewski wystawił swoją własną operetkę. "Usta milczą, dusza śpiewa..." Rzecz działa się w Teatrze Studio. Czasy były tak przytłaczające jak westybule Pałacu Kultury i Nauki, jak zwisające tam z sufitów kryształowe żyrandole. Na tych żyrandolach Grzegorzewski umieścił małe, różowe abażurki. W westybulu pozwolił aktorom i widowni bawić się beztrosko i rozkosznie melanżem operetkowych arii (z Kalmana i Lehara!), operetkowych gestów, sytuacji, postaci. Ta niepoważna gra anachronicznymi formami (w czym tkwił jej urok i wdzięk), pozwalała na moment swobodnego oddechu. Swobodną, lekka, nieodpowiedzialna zabawa miała nawet posmak buntu... Druga część przedstawienia działa się już na scenie, w świecie, który albo unieruchamiał i dusił jak kopczyk Winnie z "Radosnych dni" Becketta, albo się rozpadał jak teatrzyk, w którym grane były fragmenty sztuki Becketta i operetkowe kawałki. Aktorzy, piękni i mł
Tytuł oryginalny
Po premierze
Źródło:
Materiał nadesłany
Didaskalia nr 39