Przez długie lata proporcje pomiędzy repertuarem klasycznym a współczesnym w teatrach zwichnięte były na korzyść tego pierwszego. W czasach PRL klasyka była rezerwuarem aluzji politycznych. Jak dziś polski teatr próbuje mówić o współczesności w kostiumie klasyki? I po co mu w ogóle ten kostium? - pyta Jacek Sieradzki.
O klasyce w teatrze słyszy się dziś zazwyczaj wtedy, gdy zgnębiona nauczycielka pyta w liście do redakcji, jak ma wytłumaczyć młodzieży, że dziwna inscenizacja nijak nie ma się do znanego jej z lektury pierwowzoru. Albo gdy wybucha awantura wokół Hamleta bez majtek, albo gdy krytycy kłócą się o swoich faworytów. Wizje zawarte w inscenizacjach rzadko budzą spór. Fakt, że najczęściej nie ma się o co bić. Może właśnie dlatego, że anteny opinii publicznej nakierowane są jedynie na skandal? Przez długie lata proporcje pomiędzy repertuarem klasycznym a współczesnym w teatrach zwichnięte były na korzyść tego pierwszego. Za komuny grało się więcej rzeczy starych niż nowych z tysiąca powodów: cenzuralnych (nowe to zawsze niepewne), finansowych (nie wszystkie sztuki zachodnie dało się opłacić walutą niewymienialną), wewnątrzteatralnych (zawsze poręczniej było hasać po martwych niż po żyjących autorach). Zmiana ustrojowa wyrównała prop