Nie od dziś wiadomo, że na płockiej scenie nic istotnego się nie dzieje, że to czarna dziura na polskiej mapie teatralnej, że teatr sprawia wrażenie, jakby zatrzymał się w XIX wieku - dla Gazety Wyborczej - Płock pisze Paweł Sztarbowski.
Płocki teatr wreszcie ma wyremontowaną siedzibę. Ale czy odnowiony budynek wystarczy, by powstał teatr na wysokim poziomie? Teatr, z którego płocczanie mogliby być dumni? Który bez wstydu mógłby pokazywać spektakle na festiwalach, uczestniczyć w konkursach, jeździć na występy gościnne? Czytając wywiady i zapowiedzi dyrektora Marka Mokrowieckiego, szczerze wątpię. I to nie tylko dlatego, że są to wypowiedzi aintelektualne, kompromitujące osobę pełniącą tak ważną funkcję, ale głównie dlatego, że nie wyłania się z nich żaden pomysł na planowanie repertuaru, tworzenie zespołu czy zakres spraw, o których ze sceny należy mówić. Wszystko zaś owiane nutą tajemnicy, jakby nie o teatr chodziło, ale o pokaz prestidigitatora. Nie ukrywam, że sprawa interesuje mnie głównie dlatego, że kilkanaście lat temu po raz pierwszy przekroczyłem próg teatru właśnie w Płocku, oglądając "Calineczkę". Chwilę potem był "Szatan z siódmej klasy". Później