Opera to przede wszystkim muzyka. Nieważne, czy inscenizacja będzie tradycyjna, czy nowoczesna, bogata, czy skromna. Jeśli muzyka zabrzmi w całym swoim pięknie to więcej niż połowa sukcesu. Nie stało się tak podczas wznowienia "Rigoletta" Giuseppe Verdiego w Teatrze Wielkim. Bój medialny o to, czy dekoracje są "z La Scali", czy "takie jak w La Scali", czy wznowienie to zaplanowała ta, czy jeszcze poprzednia dyrekcja, był nieistotny. Istotne było to, że w muzyce, w wykonaniu nie było nie tylko uczuć, które zawarł w niej kompozytor, ale nawet zwykłej poprawności. Najlepszy z trójki głównych solistów urugwajski tenor rozśpiewał się dopiero w połowie przedstawienia, sopranistka z Turcji zupełnie nie pasowała do roli, a wykonawca tytułowej partii był po prostu ciężko-strawny. Jeżeli dramat bohatera sprowadza się tylko do płaczliwych jęków i nadużywania głosu w momentach ekspresyjnych, to nie mamy do czynienia z muzyką, ale z efekciarstwem, o brak
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy, nr 9
Data:
11.01.2007