Melodrammą nazywano "Toskę" Giacomo Pucciniego w momencie jej rzymskiej prapremiery na progu XX wieku. Oczywiście, w tradycyjnym, włoskim tego słowa znaczeniu. Oznaczało to zaś ni mniej, ni więcej, jak tylko utwór dramatyczny połączony ze śpiewem i muzyką, czyli po prostu operę. A "Tosca" jest operą co się zowie, szczytowym osiągnięciem osławionego weryzmu. Ale jest także melodramatem w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Teatrem muzycznym o romansowej i sensacyjnej fabule, o sentymentalnym podłożu tematycznym i chwytających za gardło środkach muzyczno-dramaturgicznych. Jest również wspaniałym polem do popisu wokalno-aktorskiego trójki czołowych bohaterów: Florii Toski, Maria Cavaradossiego i Barona Scarpii, a także nie lada zadaniem dla inscenizatorów w ich dążeniu do wymknięcia się operowej sztampie. Reżyser nowego warszawskiego przedstawienia, dyrektor niemieckiego teatru z Heilbronn, Klaus Wagner, w poszukiwaniu sensu i
Tytuł oryginalny
Płacz Toski
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie codzienne" nr 51