- Dla mnie aktorstwo to po prostu zawód. Dodatek do życia. To znaczy - bardzo istotny i ważny, ale dodatek. Są sprawy ważniejsze, mówiąc bardziej ogólnie. Ale teatr jest taką próbą i daje tym, którzy zajmują się sztuką, szansę opisania świata, prób zrozumienia tej wielkiej mechaniki, która rządzi losem, przeznaczeniem, ludzkimi zachowaniami.- mówi Piotr Fronczewski, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.
Był Panem Kleksem, Frankiem Kimono, królem Edypem i tatą z "Rodziny zastępczej". Piotr Fronczewski to jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, dziś próbuje spojrzeć za siebie. Rozmawia z nim Maria Mazurek. Książka "Ja Fronczewski" to Pana życie streszczone na 360 kartkach. Czas już na podsumowania? - No tak. To próba obejrzenia się za siebie. Zrozumienia czegoś, zobaczenia z dystansu. Zrozumiał Pan coś? - Do dzisiaj nie wiem. To się okaże. Pan przez lata nie był osobą, która lubi publicznie opowiadać o sobie... - Przez lata unikałem takich zaproszeń, propozycji. Jakieś 10, 15 lat temu wybuchła epidemia - wszyscy zaczęli pisać książki, urządzać benefisy. A ja jestem człowiekiem, który raczej szuka już ciszy, schronienia, azylu, samotności. Moje zdanie jest takie - i tego zdania, które jest pozbawione kokieterii i próby manipulacji, trzymam się i nie zmieniam - że ja nie zasługuję na książkę. Nie jestem, wydaje mi się, d