Na żaden spektakl w Poznaniu nie wylano nigdy tyle żółci, co na "Balladynę" wyreżyserowaną przez Dorotę Latour w Teatrze Polskim. U Słowackiego Balladyna zabija Alinę nożom. W poznańskich gazetach recenzenci - trują. Niektórzy trują - nie wiedzieć czemu - dwa razy.
Widziałam w życiu kilka przedstawień "Balladyny", przedostatnio tę, którą wyreżyserował (nie wiedzieć czemu - po raz drugi) Adam Hanuszkiewicz. Myślę sobie, że Wieszcz Słowacki zrobił swoim potomnym rodakom niezły numer, zostawiając im w spadku coś, co nie jest tylko bogoojczyźniane i co nie jest tylko starobaśniowe. A do tego może bez wstydu stanąć na półce obok Mistrza Szekspira. Jak się ma coś takiego w literaturze, to warto też mieć w repertuarze. Skoro dzieło jest wybitne - a jest, nie tylko dlatego, że "Słowacki wielkim poetą był" - spektakl też mógłby być wybitny. I pewnie szkoda, że żaden polski teatr nie ma w swoim aktualnym repertuarze "Balladyny" wybitnej. Takiej, na którą można by przyprowadzać najznamienitszych zagranicznych gości. Takiej, w której aktorstwo, muzyka, scenografia, przesłanie... - wszystko jest. W tym kontekście "Balladyna" Doroty Latour niczym szczególnym się nie wyróżnia. Może z wyjątkiem jednej rzeczy