Pomimo wydłużającej się listy wybitnych kobiet zadziwiających świat, mężczyzn i same siebie, wciąż ich jak na lekarstwo. Każdorazowy ich sukces, niezależnie od dziedziny, budzi podziw, zazdrość, jak i kąśliwe komentarze, często mające obniżyć rangę dokonania - o monodramie "Wanda" Anity Janci-Prokopowicz pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.
Nie dosyć, że przychodzi im walczyć z własnymi słabościami, to często jeszcze muszą udowadniać opinii publicznej, że ich osiągniecia nie są dziełem przypadku (że coś się udało) czy wynikiem komitywy z mężczyznami, lecz efektem samodzielnej pracy. Nie bez znaczenia pozostaje pasja. W równym stopniu warunkuje życie, jak i jest w stanie je odebrać. Jedną z takich kobiet była Wanda Rutkiewicz. Zginęła w górach. Jej ciała nie odnaleziono. Monodram "Wanda" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej zaczyna się przejmująco. Anita Jancia-Prokopowicz tkwi skulona w pozycji embrionalnej, gdzieś poza światem, albo w lepszym świecie. Naga. W szklanej tubie. Zaczyna jakby jednak była. Tuż obok, na wyciągniecie ręki, jakby szeptała nam do ucha swoją opowieść, zapraszała do świata, z którego chciałaby się wytłumaczyć. Początek jest dość przewrotny. Jak na wielce utytułowaną himalaistkę i jedną z najważniejszych kobiet gór przystało, Wanda otulona j