Przed 30 laty londyńska prapremiera "Dawnych czasów" została przyjęta entuzjastycznie. W dramacie Harolda Pintera dostrzeżono nowe słowo dramaturgii, która nawiązując do salonowego dramatu konwersacyjnego pokpiwała z jej zużytej formy, łudząc widzów falsyfikowanymi konfliktami. Na scenie bowiem rozgrywał się dramat cieni, konflikt niewykończonych form. Bohaterowie daremnie poszukujący swojej tożsamości czepiali się strzępów zapomnianej przeszłości, rywalizując o swoje miejsce w życiu innych postaci. Nie odbierając temu dramatowi niczego z finezji, może bardziej do czytania niż do oglądania, nie sposób nie powtórzyć po raz któryś, że nic nie starzeje się tak szybko jak awangarda. Toteż "Dawne czasy" już w niewiele lat po urodzeniu okazały się bodaj najnudniejszą sztuką Pintera. Trudno bowiem upajać się śmieszną w istocie sytuacją, potwierdzającą żałosne zagubienie postaci dramatu, które nie potrafią ani same si
Tytuł oryginalny
Pinter, czyli które nogi piękniejsze
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 54