Dopiero wczoraj obejrzałem nowy film Wima Wendersa "Pina". W marnym kinie, choć w technologii 3D, na niewielkim ekranie, gdzie w polu widzenia więcej było głów siedzących przede mną widzów niż tancerzy na ekranie - pisze Paweł Wodziński w felietonie dla e-teatru
A jednak mimo tych niesprzyjających warunków zniosłem ten seans bez specjalnych kłopotów, przyjemnością jest bowiem patrzenie na tancerzy legendarnego Tanztheater Wuppertal. Tancerze Piny Bausch są marzeniem wszystkich twórców teatralnych. Skupieni na pracy, świadomi i wrażliwi (słowo "wrażliwość" wypadło w ostatnich latach ze słownika teatralnego), mówiący o sobie szczerze i otwarcie, a jednocześnie autoironiczni na scenie. Wniosek dość banalny, że sformowanie takiego zespołu i utrzymanie go w znakomitej formie było zasługą pracującej z zespołem wybitnej artystki. Ale sądzę, że było to możliwe także dlatego, że w świecie teatru tańca współczesnego nie ma wielkich pokus, dyscyplina jest tak niszowa, że pracują w niej tylko ci, którzy chcą to robić, wiedzą po co przychodzą do zespołu i czego mogą oczekiwać. W teatrze dramatycznym zespołu o takiej charakterystyce nie ma. Prestiż teatru dramatycznego wciąż jest dość wy