Nie będę ukrywał: niektóre ogłaszane w prasie wspomnienia o Błońskim budzą mój opór. Z jednej strony boleję nad brakiem odpowiedniej dozy szaleństwa, która pozwoliłaby mi na polemikę z nekrologami, z drugiej: wielkie mi szaleństwo. Nie mam odruchu monopolisty i ani mi w głowie wznoszenie szlachetnych okrzyków: Wspominajmyż Go pięknym i zdrowym! - pisze Jerzy Pilch w Dzienniku.
Snadź nawet dla najwierniejszych i najsędziwszych Jego przyjaciół - choroba zbyt ważna, by ją ominąć, by nad nią się nie pochylić, by nie dać jakiegoś bolesnego epizodu. Być może istotnie Jego choroba w ogóle i w każdej perspektywie jest nie do ominięcia. Bez np. wątku roztargnienia epika o Nim prawie nie istnieje. Ciężko znaleźć jakąś anegdotę, by jego słynna dystrakcja w niej nie występowała. Wtedy było to roztargnienie zachwycające, teraz wiadomo, jaką tragedię zwiastowało! Teraz układanka układa się w logiczną całość! Dajmy pokój. Kto w "Tygodniku" wpadł na pomysł, by zorganizować dyskusję o literaturze minionej dekady - nie pamiętam. Może Bronek Mamoń, może Tomek Fiałkowski, może my ze Stalą? Turowicz dał taką sugestię? Ogólna aura redakcyjnych oczekiwań wobec działu kultury zaowocowała tak brawurową ideą? Każde przypuszczenie piękne. Był początek lat 90., rozpoczynałem pracę w "Tygodniku Powszechnym" i nawet jak