Modne dziś pojęcie (i filozofię) destrukcjonizmu od zawsze, avant la lettre można było odnosić do twórczości teatralnej Jerzego Grzegorzewskiego. Niemal wszystkie jego spektakle, poprzez traktowanie tworzywa dramaturgicznego choćby - wyrażały filozofię tworzenia po wielkim "consumatum est". "Urodziłem się po kataklizmie, to, co stwarzam i odtwarzam to znaleziska na cmentarzu kultury - zdawał się każdym swoim przedstawieniem wyznawać Grzegorzewski. Jedyne, co w tym moje to czas i rytm pamięci, mojej pamięci - czasem wspólnej z widzem, częściej oddziałującej nań poprzez szok: zapaści, półletargu, nagłego olśnienia".
Tworzywem literackim najnowszego przedstawienia Grzegorzewskiego w Starym Teatrze - "Tak zwana ludzkość w obłędzie" jest cała prawie twórczość dramatyczna Witkacego, z nie napisanym dramatem, który dał tytuł całości, plus elementy "Nienasycenia" (Jan Nowicki - Tefuan to zarazem chiński Murti Bing). Ale tematy główne są dwa - pierwszy, fikcyjny, pochodzący z "Onych" i "Szewców". Prorokowana przez Witkacego w całej twórczości zagłada sztuki w obliczu "zaniku uczuć metafizycznych" i triumfalnego pochodu Absolutnego Automatyzmu pod wodzą Tefuanów i Melchiorów Abłoputo. Drugi temat, historyczny - samozagłady autora "Szewców" w obliczu rzeczywistych armii Abłoputów, zwiastujących z jednej strony "neue Ordnung", z drugiej - "nowyj mir". Odłamki lustra rozbitego przez artystę w przewidywaniu dziejowych zdarzeń, ujęte w ramy jego własnej tragedii. Czy tak? Nie wiem. Jak nie wiem też, dlaczego nam to dzisiaj Grzegorzewski opowiada. Nie czuję wewnętrznej