Nie chcemy iść drogą, którą poszedł w filmie Danny Boyle - deklaruje Michał Ratyński, reżyser spektaklu "Trainspotting", który obejrzymy w sobotę w katowickim Teatrze Śląskim.
Marcin Mońka: Po znakomitej realizacji filmowej, która wykorzystuje zupełnie inne środki wyrazu niż teatr, nie boi się Pan porównań do wizji Danny'ego Boyle'a? Michał Ratyński, reżyser: Każdy z nas ma w pamięci film oraz książkę. Oczywiście, że się obawiamy. Tym bardziej że teatr ma ograniczoną paletę środków wyrazu, operuje tylko jednym planem, wykorzystuje jedność akcji - i my tylko udajemy, że się przenosimy w różne miejsca. Staraliśmy się mimo wszystko zrobić swoje, wiedząc, że i tak będziemy porównywani z filmem. I nie miałbym nic przeciwko, aby spektakl stał się równie popularny jak obraz Boyle'a. "Trainspotting" był już wystawiany w Wielkiej Brytanii. Widział Pan te realizacje? - Widziałem te spektakle. Wszystkie były realizowane siłami teatrów offowych. Były dość ascetyczne. My proponujemy natomiast szczególne bogactwo scenograficzne. Chcemy wykorzystać dekoracje do wzmocnienia i podbudowania emocji transponowanych przez