DZIESIĘĆ lat temu męczyłem się w "Trybunie Ludu" i w "Teatrze", by udowodnić: a) że poglądy językoznawcze Sweeta-Higginsa (Shaw, jak wiadomo, w osobie prof. Higginsa sportretował słynnego angielskiego lingwistę Henryka Sweeta) są opóźnione w stosunku do nowoczesnych poglądów językoznawczych; b) że cały wątek pigmalion-galatea winien zmierzać do wielkiej miłości ("przygoda romantyczna") a nie do rozejścia się uczennicy z profesorem, jakkolwiek by nam Shaw starał się wmówić sofistycznie, że Eliza porzuci swego mistrza i machnie się za mąż za pewnego bałwana imieniem Fred, który się jej nawinął w toku edukacji. (Przypominam, że oprócz rozważań w epilogu, wpisał Shaw na ten temat również w sam tekst sztuki niemądrą scenę schadzki Elizy z Fredem, przerywaną interwencją policjantów: scenę tę słusznie opuszczają przedstawienia teatralne, skoro wena pisarska opuściła w niej przekornego autora). Dzisiaj wystarczy
Tytuł oryginalny
"Pigmalion" wiecznie młody
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 323