EN

13.11.2023, 16:26 Wersja do druku

Pieniądze wolności nie dają(?)

„Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego w Krakowie na festiwalu „Polska w IMCE” w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Jeremi Astaszow / mat. teatru

„Pracujesz całe życie, żeby spłacić dom. I kiedy wreszcie jest już twój, nie ma komu w nim mieszkać.”  
W oparciu o te dwa zdania, napisane przez Arthura Millera w 1949 roku, zespół Teatru Ludowego
w Krakowie pod reżyserskim okiem Małgorzaty Bogajewskiej buduje swoją „Śmierć komiwojażera” – mięsisty, bolesny i niewygodny w odbiorze spektakl. Taki, który wybrzmiewa jeszcze długo po zapaleniu świateł na widowni.

Małgorzata Bogajewska doskonale się do tej pracy przygotowała. Wie po co tu i teraz sięga po napisaną
w latach 40. ubiegłego wieku krytykę amerykańskiego kapitalizmu. Wie, o czym chce opowiedzieć, jakie struny poruszyć i jakimi środkami to zrobić. A do dyspozycji ma fenomenalny, doskonale się rozumiejący zespół, który w jej wizję wchodzi całym sobą.

Rodzinna terapia

Bogajewska umiejętnie i subtelnie przekłada tekst Millera na polskie realia. Willi Loman (Piotr Pilitowski), tytułowy komiwojażer, w latach 90. jeździ starym Oplem za naszą zachodnią granicę, aby stamtąd przywozić niemieckie marki, skrupulatnie przeliczane przez jego żonę Lindę na złotówki. Wszystko po to, aby po 25 latach móc spłacić kredyt na dom i lodówkę oraz regularnie płacić składki za swoje ubezpieczenie na życie. Choć wiecznie nieobecny w domu, wierzy, że w ten sposób realizuje „american dream”. Że udowodni najbliższym – żonie, dorosłym już synom, przyjacielowi i nieżyjącemu bratu, na którego tle ma ogromny kompleks – że odniósł w życiu sukces. I tego samego oczekuje od swojego pierworodnego syna, Biffa (Piotr Franasowicz). Nawet jeżeli miałoby to oznaczać życie w świecie, który istnieje tylko w jego wyobraźni. Tymczasem w domu, na który całe życie pracował, nie ma już komu mieszkać. Biff, czując zakłamanie całej rodziny, próbuje odnaleźć siebie pracując przy zbiorze truskawek w Norwegii. Młodszy syn, Happy (Paweł Kumięga), choć usilnie próbuje budować obraz siebie jako świetnie zarabiającego, przebojowego pracownika dużej firmy, przez ojca jest niezauważany. Linda (Beata Schimschiner), całe życie robiąca swoim trzem mężczyznom kanapki, w odzyskanej po śmierci męża wolności (także tej finansowej) nie będzie umiała się odnaleźć.

Bogajewska znakomicie rozkłada akcenty sprawiając, że „Śmieć komiwojażera” staje się spektaklem wielowymiarowym. Z jednej strony pokazuje mechanizmy rządzące współczesnym światem, gdzie szczęście można kupić (handluje się nim w postaci japońskiej figurki maneki-neko – kota machającego łapką) i gdzie mieć staje się ważniejsze od być. Z drugiej przeprowadza dotkliwą rodzinną terapię. I zostawia nas z pytaniami o to, czy dzieci mają obowiązek brać odpowiedzialność za swoich dorosłych rodziców; czy rodzice mają prawo oczekiwać od nich realizacji swoich ambicji. I wreszcie, co jest lepsze – bolesna prawda czy wygodne życie w iluzorycznym świecie. Odpowiedzi nie są oczywiste.

Aktorskie spalanie

Nie udałoby się to bez znakomitego, doskonale zgranego, umiejącego słuchać i partnerować sobie zespołu. Każdy z aktorów, wchodząc głęboko w swoją rolę, zachowuje przy tym swoją indywidualność. To ogromna, rzadko spotykana w dzisiejszym teatrze wartość. Bogajewska, od 2016 roku prowadząca jako dyrektorka naczelna i artystyczna Teatr Ludowy, umie to dobrze wykorzystać. Z jednej strony daje aktorom wolną rękę w budowaniu postaci, z drugiej pilnuje, aby wszyscy grali do wspólnej bramki. I razem ze scenografką, Justyną Elminowską, stwarza ku temu znakomite warunki przestrzenne. Prostymi zabiegami zbudowany z tektury (to także znaczące) garaż zamienia się w skromne mieszkanie, elegancką restaurację czy duszne biuro. Aktorzy doskonale się w tej przestrzeni odnajdują, wykorzystując jej możliwości. Każda rola jest tutaj zbudowana z drobnych gestów, znaczących spojrzeń, przemyślanych tików. Piotr Pilitowski w mistrzowski sposób sportretował człowieka, który choć przegrał swoje marzenia, wciąż trzyma się ich ze wszystkich sił. Widać to w sposobie poruszania i drobnych gestach, choćby dotykania tekturowych ścian. Jego Loman jest nie tylko człowiekiem zdesperowanym. Pilitowski podsuwa trop, że może to nie świadomość przegranego życia, ale po prostu choroba zaburza percepcję świata jego bohatera. Taką konstrukcją broni nie tylko swojej postaci, ale usprawiedliwia i uczłowiecza pozostałych bohaterów. Choćby Happy’ego w fantastycznym wykonaniu Pawła Kumięgi. To on gotów jest utrzymywać budowaną przez ojca iluzję – ze współczucia czy dlatego, że usilnie chce zostać przez niego zauważonym? Pytań jest w tym spektaklu więcej niż odpowiedzi. I w tym właśnie leży siła jego rażenia.

Tytuł oryginalny

Pieniądze wolności nie dają(?)

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Paulina Sygnatowicz

Data publikacji oryginału:

13.11.2023