SZEDŁEM na to przedstawienie, jak pod górę, ta bowiem sztuka hiszpańskiego poety była już tylekroć dręczona na scenie, ostatnio zaś w przedstawieniu telewizyjnym, że przygotowałem się na najgorsze. Nic smutniejszego, gdy bawi się w teatrze tylko jedna strona - aktorska, a publiczność pozostaje lodowato zimna. Tak bywało bardzo często z "Czarującą szewcową". Trudno. Recenzent musi, jak koń w gradobicie, swoje odstać, a dokładniej - odsiedzieć. Tymczasem w Teatrze Małym zaskoczenie. Krzysztof Orzechowski zbudował ujmujący spektakl, w którym znalazła swoje miejsce poetyckość, i ładna stylizacja spleciona z pastiszowym dowcipem, i miłość. O niej bowiem ta sztuka, o wiecznej pogoni uczuć, o jej uniesieniach i mękach. O owej odwiecznej grze między kobietą a mężczyzną. Tym razem moja sympatia była po stronie młodej żony. Nie wzruszają mnie cierpienia starych dziadów, którzy biorą za żony osiemnastoletnie dziewczyny przemieniają sobie smak n
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu