"Diabły z Loudun" to temat trudny, niosący szokujące i wstrząsające treści, które trzeba przekazać widzowi tyleż dobitnie, co dyskretnie, żeby nie popaść w przesadę. Wydaje mi się, że w Kopenhadze udało się wybrnąć z tego trudnego zadania brawurowo, bez niepotrzebnie prześmiewczego tonu (w Danii obraz katolicyzmu jest a priori negatywny: zbrodnie inkwizycji wciąż wypomina się ze zgorszeniem, odbiór kwestii celibatu i życia klasztornego jest ostrzejszy i w pewnym sensie wykoślawiony) - po premierze opery Krzysztofa Pendereckiego w Det Kongelige Teater w Kopenhadze pisze Eva Maria Jensen w Ruchu Muzycznym.
"Niesamowite arcydzieło operowe", "Powrót diabolicznego arcydzieła" - podobne nagłówki miały zachęcić widza do obejrzenia nowej wersji opery Pendereckiego na scenie kopenhaskiej. Drugi z cytowanych tytułów nawiązuje do okoliczności, że operę Pendereckiego wystawiano już w Kopenhadze w 1982 roku (premiera 6 marca), w duńskiej wersji językowej (tłumaczenia dokonał wybitny poeta awangardowy Poul Borum), w reżyserii Hansa Neugebauera i pod batutą Michaela Schonwandta. Obecne przedstawienie nie było więc pierwszym spotkaniem z dziełem Krzysztofa Pendereckiego w Danii. Obejrzeliśmy jednakowoż nową wersję opery, określenie "prapremiera", którym żonglowano z upodobaniem, zdawało się więc uzasadnione. Inicjatywa wyszła od reżysera Keitha Warnera, który był krótko szefem duńskiej sceny narodowej. Odszedł po zaledwie sześciu miesiącach, protestując przeciwko cięciom budżetowym, które jego zdaniem przekreślały ambicje uczynienia sceny kopenhaskiej