"Intymność" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Elżbieta Konieczna w Miesiącu w Krakowie.
Szóstka dobrych aktorów tłucze się między sobą, ale niczego nie wytłucze. Z tej przaśnej mąki ciasta nie ulepią. Robią, co mogą, czasem jest zabawnie, zwłaszcza gdy zamrugają do widzów, ale nic nie przesłoni męczącej refleksji, że życie jest podłe i nudne, a ludzie niemądrzy. Tylko, że aby to odkryć, niekoniecznie trzeba maszerować do teatru. "Wielu ludzi przeżywa tragedię. Nie każdemu jednak pisze ją Sofokles". Ta myśl S.J. Leca oddaje sedno kłopotu, jaki mam z przedstawieniem "Intymność". Krótki zarys, nieledwie obrazek, bez mięsistego środka, bez zakończenia. Godzina piętnaście minut. Koniec. Gaśnie światło, zwyczajowe brawa, kwiaty dla zespołu, szatnia... Z uczuciem niedosytu pomykam do domu. Nic z tej ludzkiej, zwykłej - by nie powiedzieć banalnej - historii nie zostaje w głowie, prócz unużenia. Że mężczyźni są jak dzieci? Że robią rzeczy, których sami nie rozumieją? A czy kobiety wiedzą w ogóle, o co chodzi w związku