"Sonata jesienna" w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
W tej skandynawskiej surowości, powściąganych uczuciach, które nagle eksplodują z siłą wulkanu, Bergman miał wielkich antenatów - przede wszystkim Ibsena i Strindberga. Idąc za nimi tworzył wstrząsające psychodramy, w których aż kipiało od uczuć. W "Sonacie jesiennej" odmalował piekło miłości i nienawiści nie do okiełznania, które na zawsze rozdzieliło (i paradoksalnie połączyło) matkę i córkę. Daremne pozostają wszelkie próby zbliżenia, ale i próby zerwania. Nic nie zostaje wybaczone, nic nie zostanie zapomniane: wszystkie dawne przewiny, niegodziwości, błędy, prowadzące do wykrzywienia emocjonalnego czekają na zapłatę. Te zawiłe i gęste porachunki widać jak na dłoni w spektaklu warszawskiego Ateneum. Dosłownie widać, bo sztuka grana na najmniejszej Scenie na Dole, tylko dla pół setki widzów staje się pojedynkiem rozgrywanym na wyciągnięcie ręki między matką i córką. Tej walce z cierpliwym bólem towarzyszy mąż córki, prow