Tekst wydaje się wyjęty z jakiejś absolutnie strasznej, konserwatywnej, prawicowej fantazji o feminazistkach, które zaraz zrealizują swoje totalitarne zamiary. I to jest genialne, bo z każdą sceną, z każdym krokiem idziemy dalej i wyobrażam sobie, że spektakl mógłby chwycić za serce Andrzeja Horubałę i zapewnić mi entuzjastyczną recenzję w "Uważam Rze" - o czytaniu "Piczomiry, królowej Branzlomanii" mówi reżyser Michał Kmiecik w rozmowie z Agatą Adamiecką-Sitek i Dariuszem Kosińskim.
Agata Adamiecka-Sitek: Kiedy cię zaprosiłam do tej pracy w ramach naszego cyklu czytań nieznanych dramatów Aleksandra Fredry, zgodziłeś się natychmiast. Powiedziałeś rozbrajająco szczerze: "To pierwszy i zapewne ostatni Fredro, którego zrobię". Więc jak to było, pracować nad Fredrą? Michał Kmiecik: Tak, kiedy przeczytałem "Zemstę", gdzieś w podstawówce, bardzo mi się spodobała, ale później jakoś szybko straciłem sympatię do autora i niespecjalnie nim się zajmowałem. Fredro w zasadzie dla mnie nie istniał. A poza tym moje rozmowy z dyrektorami teatrów zaczynają się raczej od pytania: "Co tym razem chciałbyś dla nas napisać?", niż "Wiesz, Michał, jest taki tekst. Co ty na to?". No, ale odebrałem od ciebie "Piczomirę", przeczytałem i okazało się, że to jest fajne. Dariusz Kosiński: A co jest w tym fajnego? MK: Tekst wydaje się wyjęty z jakiejś absolutnie strasznej, konserwatywnej, prawicowej fantazji o feminazistkach, które zaraz zreali