Sztukę Paula Claudela Paweł Wodziński przysposobił do realiów naszych czasów. Na scenie brudny piasek, jakieś zardzewiałe beczki, złamana gałąź i przyczepa kempingowa - prowizoryczny dom dwojga ludzi. Rzecz dzieje się tu i teraz.
I jedynie poetycki język Claudela, który zupełnie naturalnie mógłby brzmieć w teatrze rapsodycznym, chrzęści w tym piasku. W neurotycznej psychodramie na czworo aktorów w dżinsach i swetrach razi zbyt wysokim tonem - brzmi zbyt manierycznie, zbyt wysoko. Reżyser przedstawienia wyciął z tekstu "Zamiany" wszystko, co mogłoby ją lokować w innych czasach i innych realiach. I chociaż aktorzy zrobili wiele, aby ją uprawdopodobnić, dać claudelowskim postaciom ciało, psychologiczną głębię i życiowe prawdopodobieństwo, to jednak zgrzytu między rapsodycznymi kwestiami a naszą codziennością nie zdołali wyciszyć. A jednak zabieg reżysera miał sens. Rozpisany na cztery sceniczne postacie rodzaj frustracji rzeczywiście drąży naszą współczesność. Ta sama neurotyczna reakcja na rozchwianie wartości czy wręcz pozbawione instynktu samozachowawczego stłumienie lęku przed prawnymi konsekwencjami swoich czynów. Tę chorobę można by nazwać - odróżniają