Po w pełni zasłużonych sukcesach, jakie na toruńskim Kontakcie odnosiły w ostatnich latach spektakle Nekrošiusa i Tuminasa, wśród części polskiej krytyki zapanowała swoista "moda na Litwinów". Początkowo wydawało się, że całe zjawisko nie wykroczy poza wąski margines, zwłaszcza że kult ów ma bardzo silną konkurencję w postaci "mody na Austriaków". Sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie w chwili, gdy jury Nagrody im. Swinarskiego stwierdziło, iż najwybitniejszym polskim reżyserem sezonu 1996-97 jest nie kto inny, jak Litwin Eimuntas Nekrošius. W tym kontekście warszawski "debiut" Oskarasa Koršunovasa uznać już można za konsekwentny krok na drodze do restauracji Unii Lubelskiej. Sytuacja, w jakiej znalazł się Koršunovas, nie należy do najwygodniejszych, czyhają nań co najmniej dwa poważne niebezpieczeństwa: z jednej strony krytycy, rozpieszczeni przez jego poprzedników i domagający się kolejnego "wydarzenia", z drugiej - warszawska publiczn
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr" nr 10