ZDARZAJĄ się w rzeczywistości tatralnej przypadki, które trudno sobie racjonalnie wytłumaczyć. Oto siedzimy w fotelu i oglądamy coś, co zupełnie do nas nie trafia. Ani sensy, ani obrazy, ani aktorstwo. Najwłaściwszą rzeczą byłoby wyjść po przerwie, bo trudno spodziewać się, by nastąpiła odmiana; w końcu sztuką rządzą pewne prawa konstrukcji, dramaturgii Ale zostajemy, siłą inercji. I oto zdarza się cud. Casus taki przytrafił się dyrektorowi Szurmiejowi z jego przedstawieniem "Piaf". Rwący się, niespójny, nieciekawy aktorsko pierwszy akt zasmucał. Sztuka o wielkiej piosenkarce obiegła światowe sceny, wszędzie podbiła widownię, my też oczekiwaliśmy wielkich przeżyć. I otrzymaliśmy, tyle tylko, że... z opóźnionym działaniem. Bożena Krzyżanowska, drobna, niepozorna, od piosenki "Milord", aż do końca sztuki trzymała publiczność w pełnej napięcia ciszy, zakończonej brawami i bisami godnymi wielkiej gali. Jej mocny, znakomicie szkolon
Tytuł oryginalny
Piaf z drugiego aktu
Źródło:
Materiał nadesłany
Przegląd Tygodniowy nr 47