Na scenie jest Jan Peszek i świecąca nad jego głową żarówka. Poza nimi jest absolutna pustka. - "Liczę do tysiąca i się zastrzelę" - to pierwsze padające ze sceny słowa. A po nich rzeczywiście zaczyna się to odliczanie. Od jednego do tysiąca, przerywane co chwila utkanym z rozmaitych wspomnień i refleksji monologiem. Trudno właściwie wyobrazić sobie i równie mało atrakcyjny tekst sceniczny, i równie mało interesujące zadanie aktorskie. A jednak monodram "Nareszcie koniec" robi wrażenie. Daje do myślenia. I da się z prawdziwym zainteresowaniem oglądać. Bo jest to - jak nie bez racji wyznaje w programie do przedstawienia autor sztuki, znany w Poznaniu także z "Alpejskich zorzy" w Teatrze Nowym Peter Turrini - "historia człowieka, który osiągnął sukces, ale zaczyna pękać od środka". A jest to problem, który w gruncie rzeczy może dotyczyć każdego. To okrutna wiwisekcja świadomości człowieka samotnego, chociaż wciąż otoczonego tłumem. Dobrze
Tytuł oryginalny
Peszek, pistolet i żarówka...
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Wielkopolski