"Wszyscy moi krewni" w reż. Henryka Rozena w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Tomasz Górski w Temi.
Do Tarnowskiego Teatru im. Solskiego zawitała śmierć. Przybyła wraz z luksusową, amerykańską trumną i żal tylko, że trzeba było na nią czekać aż trzy akty. W inscenizacji dramatu "Wszyscy moi krewni", słowackiego autora Ivana Holuba jest bowiem tak, że dopiero sceniczna postać śmierci wprowadza do spektaklu trochę prawdziwego życia i ciekawego teatru. Trzeba od razu powiedzieć, że opowieść o losach rzeźnika Tatarki jest z gruntu pesymistyczna, smutna. To trochę tak, jak z oglądaniem sitcomowych "Kiepskich", gdzie śmiać się nam każą z tego, że ktoś jest głupi, albo z tego, że jest chamem. Więc jeżeli nawet się śmiejemy, czy uśmiechamy, to jest to w większości tzw. pusty śmiech. Trudno mi sobie jakoś wyobrazić, aby normalni ludzie mogli pokładać się ze śmiechu np. na widok kaleki lub domu strawionego pożarem. Ludzie, jak udowadniają to wieki ludzkiego bytowania na tej kulce zwanej Ziemią, nie są ani do końca źli, ani do końca dobr