Rewolucja jest jedynie wykreowanym, medialnym spektaklem, który ma dostarczyć naszemu "odczarowanemu światu" jakiegoś głębszego przeżycia, autentycznego doświadczenia - o spektaklu "Marat-Sade" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin pisze Jakub Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.
Jak dziś można mówić o rewolucji? Przedstawiając ją w postaci rany ciętej na pośladku Pana de Sade. Niepoważne? Bynajmniej, jeżeli jest to zrobione inteligentnie i z wewnętrzną precyzją. Piotr Tomaszuk na nową premierę wybrał sztukę Petera Weissa "Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade" po autorsku dostosowując ją do charakterystycznego stylu od lat uprawianego przez siebie teatru. Najbardziej widoczną zmianą intencji autora dramatu jest sposób wykreowania postaci protagonistów. W didaskaliach sztuki czytamy, że Pan de Sade ma: "lat sześćdziesiąt osiem, bardzo otyły, włosy przyprószone siwizną" natomiast Marat: "lat pięćdziesiąt, cierpi na chorobę skórną". Mocno upraszczając, można powiedzieć, że dramat koncentrował się na specyficznej relacji dwóch zgorzkniałych, rozczarowanych życiem i pogodzonych ze swoim losem cierpiących starych ludzi. Ich