„w.a.s.o.w.s.k.i. Fotoplastykon” wg scen. i w reż. Ewy Konstancji Bułhak w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Michał Prus w Teatrze dla Wszystkich.
Na kameralnej scenie przy Miodowej wystąpiła orkiestra młodych instrumentalistów. Ilość wykonawców oraz instrumentów użytych w tym koncercie nie jest możliwa do dokładnego opracowania – i właśnie w ulotności przemian, i niemożliwości matematycznej klasyfikacji tkwi magia tej realizacji.
W marcu ubiegłego roku Ministerstwo Edukacji i Nauki ogłosiło laureatki i laureatów Programu „Perły Nauki”. Następca „Diamentowego grantu” uwzględniał prowadzenie nie tylko badań naukowych, lecz także twórczości artystycznej. Laureatką pierwszego naboru została kierowniczka projektu „w.a.s.o.w.s.k.i.” – Olga Lisiecka, studentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Efektem jej twórczych poszukiwań była aranżacja piosenek Jerzego Wasowskiego na sześć głosów, które złożone w teatralną opowieść wybrzmiały pół roku później w spektaklu „w.a.s.o.w.s.k.i. | FOTOPLASTYKON” w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak.
Opowieść na zestaw serc i fałdów głosowych
Na scenie Teatru Collegium Nobilium pojawia się ich sześcioro. Niczym na czarno-białych przeźroczach przesuwają się po scenie, zamierając w pozach-stopklatkach. Balansują tam między życiem a rzeźbiarską egzystencją; powołują się do życia w ciszy, jakby przechodząc drogę, z której doświadczenia później wyśpiewają. Jest tajemniczo, ale jedno zdaje się być pewne – bez względu na natężenie dźwięków słuchają się wzajemnie bez zarzutu. Gdy słyszalne stają się pierwsze tony, urok zagadkowości nie mija. To wtedy widz zaczyna toczyć wewnętrzny bój o to, czy dźwięki m.in. trąbki, fletu, skrzypiec i pianina rzeczywiście powstają w układach głosowych absolwentów warszawskiej Akademii Teatralnej. Zastanawia się, czy taka feeria barw, odcieni i złożoności może wydobywać się z ludzkiej krtani. Zespół aktorski staje się tu głównym nośnikiem treści i tak naprawdę ani rozbudowana scenografia, ani jakiekolwiek wsparcie instrumentalne nie są im potrzebne. Orkiestra sześciu dusz broni się wyczuciem, dzięki któremu żaden dyrygent nie może zagrzać koło nich miejsca.
Aranżacje Olgi Lisieckiej nie tylko budują wielowarstwowe obrazy, dynamizują przebieg kolejnych piosenek-etiud czy towarzyszą wskrzeszaniu nowych postaci. Przede wszystkim prowadzą do reinterpretacji lub uzupełnienia (nawet jeśli symbolicznego) kompozycji Jerzego Wasowskiego, co wydaje się największą wartością efektów tej pracy, szczególnie w kontekście scenicznej popularności utworów kompozytora. Teksty Jeremiego Przybory, Bronisława Broka, Anny Borowej czy Wojciecha Młynarskiego pokrywają się nową warstwą szlachetności. To, co przykuwa szczególną uwagę, a przede wszystkim oddziałuje niesamowicie na emocjonalność, to utwory solowe, których przekaz niespodziewanie eksploduje dzięki chóralnemu tłu. I tak nie da się przejść obojętnie obok „Pejzażu bez Ciebie”, „Rzuć chuć” czy „S.O.S”, których dramatyzm rozsierdza od środka. Podany z lekkością humor kończący spotkanie z „O Romeo”, nienagannie czytelne „Wróć, Luciu, wróć!” czy kolaż portretów „Mężczyzny…” udowadniają zaś, że żart i groteska utworów sprzed kilkudziesięciu lat są wciąż pełne wigoru.
Ruchomy fotoplastykon kreacji
Momentami chciałoby się zostać z prezentowanymi historiami na dłużej, zobaczyć ich dalszy ciąg, połączyć wątki w fabularną całość, brutalność fotoplastykonu jest jednak jednoznaczna. Obrazy stanowią dynamicznie zmieniający się kolaż. Ta mozaika treściowa nie przestaje być jednak interesująca, czego zasługa tkwi w intensywności kreacji i różnorodności propozycji. Autorka scenariusza wraca do muzyki Wasowskiego po dziesięciu latach od premiery autorskiego projektu – „Siodła Pegaza”, który współtworzyła na scenie Teatru Narodowego. Od Ewy Konstancji Bułhak niejeden reżyser mógłby uczyć się pracy z ciszą, wykorzystania pauzy czy zabawy rytmem. W scenariuszu nie brakuje równowagi między dramatyzmem i humorem. Reżyserka wykorzystuje doświadczenie teatralne i pedagogiczne, tworząc i rozbrajając napięcia, a także zarządzając momentami wytchnienia zespołu, który eksploatowany jest prawie non stop przez siedemdziesiąt pięć minut. Scenariusz zaskakuje mnogością i zręcznością połączeń. Jedynie niektóre wstawki monologowe wydają się być zbędne, bo nie wnoszą niczego do rzeczywistości przeźroczy, a wyprowadzają aktorów z dźwiękowych światów – wydaje mi się, że świetnie by funkcjonowały, gdyby pojawiły się w formie napisów, jak powitalny fragment dotyczący piosenki i pomysłu.
Najbardziej w osobistym odbiorze spektaklu zdziwił mnie fakt, że twarze, głosy i ciała znane mi z poprzednich realizacji (spektakli dyplomowych i repertuarowych, egzaminów z piosenki, produkcji serialowych) nijak nie przystawały do sylwetek, które zobaczyłem na scenie Collegium Nobilium. Przyczyny tego stanu nie doszukuję się w nowatorskich kreacjach czy sposobach gry, wręcz przeciwnie. Trudno było znaleźć pojedyncze osobowości, ponieważ nie działały w tym świecie jako jednostki. Aktorki i aktorzy stworzyli na tyle spójny organizm, że każdy z nich funkcjonował jak inna część ciała, a nie samodzielny byt. Karolina Gwóźdź, Olga Lisiecka, Mary Pawłowska, Wojciech Melzer, Tomasz Osica i Mikołaj Śliwa osiągają efekt zdumiewającej uważności. Praktycznie nie patrzą sobie w oczy, a mimo to są ze sobą w stałym kontakcie.
Siła to znaczy zespół
Inicjatywa Olgi Lisieckiej i Ewy Bułhak zwraca uwagę jeszcze jednym aspektem doświadczania. W świecie piętrzących się bodźców instrumentalny akompaniament traktujemy jak aksjomat. Odcięcie tej płaszczyzny odbioru na początku napawa ciekawością, niedługo odchodzi jednak do sfery zapomnienia. I kiedy znowu powraca myśl o tym, że to Ci ludzie na scenie tworzą to wszystko, całe to instrumentarium, które się z nich wydobywa, trudno wyjść z podziwu zarówno dla ich pracy, jak i umiejętności. Przy tym ostatnim elemencie warto zatrzymać się dłużej, bo w zachwycie nad warstwą dźwiękową realizacji można nieopatrznie pominąć kulisy występu młodych artystów. Za bogactwem dźwiękowych barw, synchronicznością ruchów, muśnięciami uderzeń stóp czy interpretacją utworów kryje się skrzętnie budowany warsztat, który jest najlepszym świadectwem pracy adeptów i wykładowców warszawskiej Akademii.
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że bolączką wielu teatrów muzycznych w Polsce jest kwestia słyszalności artykułowanych tekstów. Reżyseria dźwięku Miłka Smyla nie może zatem pozostać niedoceniona. W kanonadzie dźwięków, zmienności natężenia głosów, towarzystwie choreografii czy partii mówionych nie ginie w odbiorze nic. Wyważenie akustyczne jest warunkiem bazowym tego typu przedsięwzięcia, tu jednak rośnie do rangi oddzielnego waloru. W choreografiach Patrycji Grzywińskiej zespół balansuje między minimalistycznym chodem i pilnowaniem trajektorii ruchu a ekspresyjnymi pozami, budowaniem ciało-obrazów czy wystukiwaniem rytmów. Liczbę określeń związanych z bogactwem i różnorodnością, użytych przeze mnie do tej pory, warto zestawić z minimalizmem kostiumów i scenografii. Czarno-białe garniturowe stylizacje połączone z podobną charakteryzacją przenoszą postaci do epoki, jednocześnie tworząc z nich zmultiplikowanego everymana. Scenograficzne akcenty nie funkcjonowałyby jednak bez reżyserii światła (Karolina Gębska), która stworzyła dodatkowe widowisko teatru cieni czy zamieniała scenę we współczesny fotoplastykon.
Dzieło duetu, Lisieckiej i Bułhak, zaraz po obecnych w repertuarach warszawskich teatrów egzaminach pod opieką Anny Sroki-Hryń czy ostatnim debiucie pedagogicznym Natalii Kujawy stanowi kolejną propozycję Akademii skupioną wokół sceny piosenki poetyckiej. Mimo różnic stylów i podejść czy wyboru materiału bazowego powoli kształtuje się na stołecznej scenie nurt związany z aktorską interpretacją piosenki w nowej odsłonie. Dużą dozą optymizmu napawa fakt, że absolwenci, obecni na musicalowych scenach, biorą udział w nieszablonowych projektach skupionych wokół pereł liryki. Analizując sytuację repertuarową i popularność sprzedażową następnych tytułów, trudno nie wysnuć wniosku, że to właśnie ta domena działalności staje się wizytówką warszawskiej Akademii Teatralnej.
W tle scenicznych zdarzeń gra uważność, która stanowi dodatkowy głos i ton, po cichu dołączając do aktorskiej ekipy. Sporej dawki tego głosu potrzebuje każdy widz, chcący wziąć jak najwięcej z uczestnictwa w tej dźwiękowej uczcie. Wszak obrazy fotoplastykonu zmieniają się w mgnieniu oka, a przeszłość pod osłoną przyszłości czeka na niego tuż za rogiem…