- Nie leżakuję jak emeryt, zapominam, ile mam lat. Czasami, kiedy spojrzę na dowód osobisty albo muszę podać datę urodzenia, czuję się zaskoczony. Opadam na chwilę, ale zaraz się podnoszę. Robię wiele rzeczy, chociaż nie wszystko się ukazuje. Napisałem na przykład scenariusz o małym miasteczku, z którego kobiety pojechały sprzątać do Brukseli - rozmowa z reżyserm JERZYM GRUZĄ.
Jacek Cieślak: Czasy były nieciekawe, koniec gomułkowszczyzny, a pan zrobił "Wojnę domową". Jerzy Gruza: Wzięła się z tego, czego Gomułka nie lubił - z "Przekroju", jedynego kosmopolitycznego pisma w ówczesnej Polsce, naszego okienka na świat. Pisała tam felietony Maria Zientarowa, osoba niezwykle otwarta na świat i ludzi. Kiedy mieliśmy stworzyć pierwszy serial, naturalnym odruchem było sięgnięcie po niezwykle popularne postaci, które stworzyła. Wystarczyło rzecz rozwinąć. Kiedy dziś w serialach mówi się o problemach wychowawczych albo obyczajowych, jest to dosłowne albo kontrowersyjne. "Wojna domowa" pokazała, że o ważnych sprawach można opowiadać lekko, ironicznie. - To proste. Żeby wykonać dzieło sztuki, trzeba zaangażować artystów. Żeby zrobić coś lekkiego - warto sięgnąć po twórców, którzy mają poczucie humoru. "Wojna domowa" wnosiła do naszej rzeczywistości delikatny absurd, surrealizm i luz, które nie były mile wid