Wieczór. Widownia pełna. Spektakl toczy się ku spokojnemu zadowoleniu publiczności. Od czasu do czasu śmiechy, nierzadkie ale i niegęste, kwitują udział błyskotliwości autora w przedstawieniu. Finał. Oklaski - ciepłe, nie rzęsiste, ale i nie grzecznościowe - zamykają ku obopólnej satysfakcji udany wieczór. Nazajutrz - lub za kilka tygodni - błyskotliwy krytyk w TV czy na łamach popularnego dziennika ozdobi głowy artystów bobkowym liściem. Jaki to spektakl? Nieważne. Tak mogłoby być i bywa najczęściej. Sytuacja jest modelowa, model Anno Domini 1980, choć proweniencji znacznie starszej. Tak starej jak społeczeństwo uśpione, spożywające sztukę niczym ciepłe bułki. U schyłku XIX wieku w poczciwej mieszczańskiej Europie tak się konsumowało pieces bien faits, dziś w Warszawie i Legnicy, w Katowicach i Jeleniej Górze trawi się w ten sposób wszystko, jak leci: awangardowo przyprawioną klasykę i awangardę bez przypraw. (Kochane Dyrekcje, nie piszci
Tytuł oryginalny
"Pełno nas..."
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 5