Trudno wymagać od faceta, który pisał utwory sceniczne, dziennikarzył, grał w teatrze, dyrektorował sceną krakowską i nawet znalazł czas na doktorat w krakowskiej wszechnicy, aby wszystko to robił znakomicie. W żadnej z tych dziedzin Zygmunt Nowakowski nie osiągnął pełnego sukcesu, jeśli nie liczyć Złotego Wawrzynu Polskiej Akademii Literatury, którego zresztą nie przyjął. Może dlatego właśnie tylko co drugi redaktor tworzy dziś rzeczy dla teatru, co piąty dyrektor teatru wychodzi na scenę, a każdemu niemal magistrowi żal oczu dla doktoratu. Oryginałowi Nowakowskiemu - ponoć obdarzonemu gigantyczną inteligencją i takąż megalomanią - udało się uzyskać rozgłos napisaną w 1937 roku sztuką "Gałązka rozmarynu". Jako dziennikarz między innymi popularnego "Ikaca" - "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" nie żałował prztyczków innym ludziom teatru. Epizod Ludwika Solskiego w "Warszawiance" zdyskontował zupełnie.
Tytuł oryginalny
Pejzaż z łezką
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Ludu nr 72