Odezwał się Piszczyk. Tak, tak, nie ma pomyłki. Piszczyk Jan, syn krawca. Ten sam, który zjawił się po raz pierwszy przed dwudziestu paru laty, najpierw w książce Stawińskiego, później w znakomitym filmie Munka i pourażał co bardziej wrażliwych na własnym punkcie rodaków. Piszczyk: antywzór osobowy, antybohater. Skandaliczne zaprzeczenie ideału walecznego Polaka. Jednocześnie - zjadliwa karykatura zwolenników czapkowania do ziemi najnowszym prądom historii. Zależnie od punktu widzenia: lizus, tchórz, żałosny oportunista. Albo: godny refleksji pechowiec, beznadziejny amator w teatrze narodowych dziejów, teatrze wymagającym od każdego statysty emploi herosa. I jeszcze: kuzyn postaci Chaplinowskich; człowiek bez światopoglądu, mimo woli ośmieszający światopoglądy bez człowieka.
Długo milczał, aż wreszcie niedawno znów dał znać o sobie. W liście "Do Pana Jerzego Stefana Stawińskiego - literata" zażądał rehabilitacji i rekompensaty za moralne krzywdy wyrządzone mu przez twórców powieści i filmu. W załączeniu przysłał pamiętnik. Tym razem pikany ręką własną, więc autentyczny, wiarygodny, poważny, bez "groteskowych chwytów i tanich dowcipów". Oskarżonemu o ich nadużywanie adresatowi pozostawił jedynie "wygładzenie tekstu, skreślenie zbędnych dygresji i złożenie w wydawnictwie". Co też się stało. Pół roku temu "Smutnych losów Jana Piszczyka ciąg dalszy" został opublikowany w "Czytelniku". Prędzej czy później książka zostanie przeniesiona na ekran. To prawie pewne. Nie wiadomo tylko, na jaki - duży czy mały. Kinowa moda na kontynuacje trwa nadal. Dla TV powieść Stawińskiego to również kąsek łakomy. Chwilowo jednak na luksus oglądania nowych Piszczykowych przygód mogą sobie pozwolić wyłącznie widzowie