Paweł Rupala ubiera pończochy, zapina stanik, maluje usta, rzęsy, zakłada sukienkę i staje się Papiną. Kiedy zaczynał, musiał wybierać, czy kupić sobie obiad, czy kosmetyki. Teraz bryluje na deskach teatru. - Białystok to nie symbol nienawiści do LGBT. Białystok to symbol nienawiści ludzi do ludzi - mówi o niedzielnym ataku na Marsz Równości.
Papina McQueen jest kobietą pewną siebie. Momentami słodka, czasem głośna i panosząca się. W szpilkach ma prawie dwa metry wzrostu, na kosmetyki i sukienki wydaje fortunę. Jak każda kobieta denerwuje się, kiedy kreski na powiekach są nierówne i włosy się nie układają. Lubi kokietować. Słodko się przy tym uśmiecha, przymyka powieki, przewraca oczami. Lubi mieć na sobie kilogramy biżuterii i oczywiście peruki - tlenione blond loki, czarne, proste w stylu Cher, różowe pasma. I jak mówi, grunt to wyglądać zjawiskowo. - Nie wszyscy akceptują mnie na szpilkach, ale nikt mi nie powie, że nie jestem urocza - śmieje się. Po drugiej stronie jest Paweł. Jeszcze kilka lat temu był dwudziestolatkiem z blokowiska na obrzeżach Sosnowca, studentem ekonomii. Wysoki, szczupły blondyn, z uśmiechem na twarzy, którego sąsiedzi nawet nie podejrzewali o to, co robił w mieszkaniu. Wystarczyły mu trzy godziny, żeby nie przypominać Pawła, a stać się Papiną. Wy