- Mój stosunek do opery jest szalenie ambiwalentny. Z jednej strony, większość życia poświęciłem temu, żeby silnie wiązać operę z rzeczywistością, chciałem, żeby tłumaczyła świat, który mnie otacza, żeby tłumaczyła mnie samemu sobie. Z drugiej strony, mam świadomość, że to medium ogromnie wyalienowane, snobistyczne, wysublimowane. Ze to zabawa dla bardzo wąskiej grupy odbiorców, bez realnego wpływu na rzeczywistość - mówi Mariusz Treliński w rozmowie z Kubą Mikurdą w Ruchu Muzycznym.
Czym teraz, w 2015 roku, jest dla Ciebie medium operowe? Czy dostrzegasz podobieństwa między swoim myśleniem o operze a myśleniem Adesa? - My wszyscy zajmujący się operą jesteśmy kosmitami, ekscentrykami, tymi, którzy większość czasu spędzają w innym świecie - świecie rzucającym wyzwanie temu tak zwanemu prawdziwemu życiu. To świat, który rządzi się własnymi, arbitralnymi, surrealistycznymi zasadami. Umawiamy się, że w tym miejscu będziemy opowiadać o sobie, o życiu, o świecie - śpiewając. To jakbyśmy się umówili, że tutaj i tutaj będziemy poruszać się wyłącznie ruchem konika szachowego. I to od razu winduje operę kilka pięter wyżej, czyni z niej coś abstrakcyjnego. Co nie oznacza, że całkowicie odrywa od świata - wydaje mi się, że właśnie dzięki tej pozycji opera może w wyjątkowy sposób o tym świecie opowiadać. Mój stosunek do opery jest zatem szalenie ambiwalentny. Z jednej strony, większość życia poświęciłem temu, że