"Mimo wszystko" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Współczesnym
w Warszawie. Pisze Barbara Osterloff w Teatrze.
Kiedy odsłania się kurtyna, już jest na scenie. Rudowłosa, w aksamitnej sukni koloru wina siedzi na wprost nas, w fotelu z wysokim oparciem. Będzie tak siedzieć do końca przedstawienia. I będzie walczyć z uwięzieniem ciała, zmieniać jego pozycje, chcąc złagodzić ból. Ponieważ nie może się poruszać swobodnie w przestrzeni, przenosi swoją energię na ręce. Potrafią wyrazić wszystko: zachwyt muzyką Masseneta płynącą z gramofonu, ale też oburzenie, sprzeciw i gniew; zaś gwałtowne omdlenie na granicy śmierci zaznacza przejmujący gest - osunięcie się bezwładnej, otwartej dłoni. Śledzenie pracy tych rąk jest tak zajmujące, że można przeoczyć coś bardzo ważnego, co dzieje się z jej nogami. Przedmiotem specjalnej troski Sary jest lewa noga; drapuje ją w fałdy sukni, otula, starając się równocześnie zamaskować... dotkliwy brak. To straszne, puste miejsce pod suknią z prawej strony. Czasem unosi się z fotela, robi krok naprzód. Gra fragment