"Parsifal" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Opera Bastille w Paryżu. Pisze Piotr Kamiński w Teatrze.
Krzysztof Warlikowski artystą kontrowersyjnym jest, co dobitnie wykazuje lektura recenzji w prasie francuskiej i polskiej po jego paryskim "Parsifalu". Renaud Machart z "Le Monde" stwierdza, że to "klęska" (ratage). Emmanuel Dupuy z "Diapasonu" nie posiada się z zachwytu. Christian Merlin z "Le Figaro", wielbiciel Marthalerów i Konwitschnych, chwali gorąco. Jacek Marczyński z "Rzeczpospolitej" uważa, że dwa akty są wspaniałe, a trzeci fatalny. Niżej podpisany jest przeciwnego zdania: przez dwa akty Warlikowski błądzi bezradnie, niczym Parsifal w poszukiwaniu Graala, sięga dna we wstępie do aktu trzeciego, po czym nagle znajduje swoją własną, do niczyjej niepodobną drogę ku ostatniej operze Wagnera. Przedtem jest jednak niedobrze. Ironiczną nieufność wywołuje już widok na proscenium rzędu krzesełek z "Dybuka" oraz srebrzystych ram sceny ze "Sprawy Makropulosa". Zaczyna się wstęp, a serce drży: wytrzyma czy nie wytrzyma? Wytrzymał do połowy. Na ekranie