Czytałem niedawno w jednej z licznych ostatnio książek Henryka Szletyńskiego ostre upomnienie Erwina Axera za to, że pozwolił sobie napisać trochę ironicznie o lewicującym w dwudziestoleciu międzywojennym Schillerze. Mój Boże, wytępić ironię w literaturze i w pisaniu jest bardzo łatwo, ale czy to, co pozostanie, nie okaże się potem solenną nudą? Mimo to Szletyński mi zaimponował, niczym nowy Ordon na reducie Schillera. Dobrze jest temu ostatniemu twórcy, choć może niezbyt wypada tak mówić w trzydziestolecie jego śmierci, nie wiemy po prostu, czy można i wypada tak mówić, a jednak dobrze się dzieje Schillerowi, że ma takiego zapalczywego obrońcę, który wprawdzie wad jego nie skrywa, wielu postępków nie pochwala, ale winy (człowieka) i zasługi (artysty) ocenia miarą bardzo precyzyjną. Na jej podziałce nie mieszczą się ani żart, ani ironia, ani nieodpowiedzialne czy choćby tylko nie sprawdzone, czy to w dokumentach czy we własnej pamięci, w
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie, nr 52-53